Indonezja – kraina różnorodności, ryżu i orzechów [Podróże Manuki, cz. 5]
Indonezja to olbrzymi kraj wyspiarski, pełen różnych grup etnicznych, kultur, religii i języków. Jej mieszkańcy doskonale potrafią wykorzystywać naturalne dobrodziejstwa: przyprawy i zioła to nieodłączna część gotowania, dbania o formę, a także kuracji upiększających! Jak poprawić samopoczucie dzięki tradycyjnemu ziołolecznictwu i co indonezyjska panna młoda stosuje przed ślubem?
Ląduję na Jawie, najbardziej zaludnionej wyspie świata, i wciągam w nozdrza parne powietrze. Przy lotniskowych bramkach czeka na mnie mój znajomy, Hasan, który mieszka w Dżakarcie. Planujemy skoczyć razem na jakieś tradycyjne jedzonko i co nieco pozwiedzać miasto.
Ryż i sos orzechowy, czyli kuchnia, czyli pyszności
Kuchnia indonezyjska odzwierciedla różnorodność mieszkańców archipelagu, ale jej dania łączy jedno: są pyszne. Sekret tkwi w wykorzystywaniu starannie dobranych świeżych ziół i przypraw. Najbardziej sztandarowe danie to nasi goreng, czyli dosłownie „ryż smażony”, do którego dodaje się wedle uznania warzywa, czasem mięso, i obowiązkową dawkę przypraw.
Wyjątkowo smakuje mi też tutejszy sos orzechowy, satay, no i oczywiście ostra pasta sambal oelek. Oj… z tą pastą to chyba przesadziłem… Hasan śmieje się pod nosem, kiedy wypijam całą butelkę wody na raz. Dla podniesienia walorów smakowych dodaję do wody łyżeczkę miodu manuka, który przywiozłem ze sobą z Nowej Zelandii – będzie smakować lepiej i dobrze wpłynie na mój żołądek, pełen indonezyjskich smakołyków.
Jamu, tradycyjne indonezyjskie ziołolecznictwo
Wychodzimy z restauracji i na ulicy mijamy starszą kobietę z koszykiem przytroczonym do pleców: dostrzegam w nim kilka tajemniczych butelek. „Ta pani zajmuje się jamu gendong, obnośną sprzedażą jamu”, wyjaśnia mi Hassan. Jamu to tradycyjne indonezyjskie ziołolecznictwo, kultywowane od ponad 1300 lat. Proszki, pigułki, kapsułki, mikstury – każdy znajdzie coś dla siebie i do dzisiaj jest to bardzo popularna forma dbania o siebie.
Najbardziej tradycyjną formą jamu są napary – rozmaite zioła i przyprawy gotuje się w wodzie do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Używa się kurkumy, imbiru, lasek cynamonu, liści tamaryndowca i wielu innych naturalnych składników. Kobiety sprzedające jamu na poczekaniu mogą przygotować dla klienta coś specjalnego, na przykład napój na ochłodę albo kojący zmęczenie po całym dniu pracy.
Na podniesienie odporności sprawdzi się na przykład raw jamu: miksujemy kawałek korzenia kurkumy z sokiem z połowy cytryny oraz szklanką wody lub wody kokosowej. Można dodać łyżkę miodu dla poprawienia smaku!
Gorzkie, ale skuteczne: zioło zwane sambiloto
Spośród wielu ziół, używanych w tradycyjnej indonezyjskiej medycynie, można także wyróżnić sambiloto, roślinę zielną pochodzącą z Indii (znana też jako Andrographis paniculata). Podobno świetnie odstrasza komary, więc zaraz decyduję się na kupienie całej butelki naparu, nie cierpię tego bzyczenia!
Sprzedawczyni jamu wyjaśnia mi – a raczej Hasan tłumaczy mi jej wyjaśnienia – że sambiloto szybko wypłukuje się z organizmu, więc trzeba je przyjmować dwa-trzy razy dziennie i przez dłuższy czas. Upijam łyk naparu, uchhh, strasznie gorzki… ale jak to mówią, niesmaczne mikstury ponoć działają lepiej.
Nie ma jak na Bali
Kiedy jestem w Indonezji, nie mogę sobie odmówić spędzenia choćby kilku dni na jednej z najbardziej sielankowych wysp świata – Bali. Tutaj moją przewodniczką jest Putri, długowłosa hinduska, która proponuje przejażdżkę rowerami po okolicy. Pedałujemy wytrwale nad brzegiem morza, podziwiając piękno przyrody.
Na Bali, zwanej „wyspą bogów”, bujne zielone górskie zbocza spotykają się z taflą oceanu. Małe wioski i piękne hinduskie świątynie zachwycą każdego odwiedzającego. To właśnie tutaj przybywają ludzie z całego świata, żeby odpocząć i zrelaksować się – zarówno w luksusowych kurortach, jak i w duchowych sanktuariach. Bali to „kochaj” ze słynnej książki „Jedz, módl się, kochaj” Elizabeth Gilbert.
Pasta lulur – nie tylko dla panien młodych!
„Czekaj, tylko wstąpię do sklepu po mąkę ryżową, bo chcę zrobić lulur!” – mówi do mnie Putri, zsiadając z roweru. Lulur, jak się dowiaduję, to pasta złuszczająca, tradycyjnie przygotowana dla panien młodych przed ślubem. Dawniej przyszłej małżonce pomagała w tym przez czterdzieści dni cała wioska, dziś raczej trwa to tydzień – i oczywiście nie tylko panny młode mogą się raczyć taką kuracją. Przygotowanie lulur jest naprawdę proste, wystarczą trzy składniki:
- pół szklanki mąki ryżowej (delikatnie złuszcza, rozjaśnia i zmiękcza skórę)
- 2 łyżeczki sproszkowanej kurkumy
- 2 łyżeczki sproszkowanego imbiru (daje zdrową, promienną cerę)
Starannie mieszamy suche składniki i zamykamy w słoiczku – spokojnie starczą na tydzień. Każdego dnia łączymy garść mieszkanki z odrobiną jogurtu lub mleka (kwas mlekowy również nawilży!). Nakładamy na skórę, masujemy, zostawiamy na 10 minut i spłukujemy. Powtarzamy codziennie, aż skończy się nam mieszanka.
Niech no zerknę do bagażu na mój zestaw indonezyjskich pamiątek… mam kurkumę i imbir, przyda się na domową kurację lulur po powrocie. Zostało mi jeszcze trochę naparu z sambiloto, ale muszę wypatrzyć panią od jamu gendong¸ żeby zrobić zapasy. I koniecznie słoiczek sambal oelek, tylko tym razem będę dodawać mniejsze ilości…
Zdjęcia:
Jedzenie: https://pixabay.com/en/satay-chicken-peanut-sauce-thai-food-3604856/
Bali: https://unsplash.com/photos/jXb9zYeewVU
Kurkuma: https://pixabay.com/en/turmeric-spice-curry-seasoning-2344157/
Ziołowy napar: https://unsplash.com/photos/mRaNok_Ld6s
Sambiloto: https://foter.com/ff/photo/6256831836/2dc2291565/