Mongolia – kraina stepów, mlecznej herbaty i domowego jogurtu [Podróże Manuki, cz. 10]
W Mongolii, ojczyźnie nieustraszonych jeźdźców, miejski tryb życia to tylko jedna z możliwości. Niektórzy wolą spędzać cały rok w stepie… Jak zatem sobie poradzić z wymagającą pogodą i dlaczego nabiał jest podstawą pielęgnacji pięknej skóry?
Ląduję w piękny, wietrzny dzień w Ułan Batar i szykuję się na wyprawę terenową: moja znajoma, Gerel, obiecała zabrać mnie na wycieczkę przez szeroki, mongolski step. Nawet jedna trzecia współczesnych Mongołów prowadzi dziś nomadyczny tryb życia, więc szykuję się na dużo lokalnych specjałów i nocleg w gerze, zwanym też jurtą, czyli w namiocie pokrytym skórami!
Jogurt na śniadanie… i na twarz
Mongolscy nomadzi jedzą bardzo dużo nabiału: mleko może pochodzić od krów, kóz, koni, a nawet wielbłądów. Domowy jogurt to jeden z podstawowych produktów w codziennej diecie.
Jogurt przyrządza się i je na bieżąco, można więc go przechowywać maksymalnie dwa dni, jeśli nie mamy pod ręką lodówki. Świetnie sprawdza się też w roli maseczki – wystarczy nałożyć go na oczyszczoną twarz na kwadrans. Jogurt rozjaśnia cerę, a w bardziej sfermentowanej wersji pomaga też na trądzik!
Na szczęście, domowy jogurt można zrobić nie tylko na środku stepu: to po prostu mleko ukwaszone dzięki odpowiednim szczepom bakterii. Do podgrzanego mleka dodaje się specjalne kultury bakterii i odstawia w ciepłe miejsce na kilka-kilkanaście godzin. Gęsty, kwaskowy i pyszny – nada się i do jedzenia, i w formie mongolskiej maseczki!
Nomadyczny tryb życia
W przeciwieństwie do większości Azjatek, Mongołki nie cenią porcelanowo białej cery – do kanonu urody należą rumiane policzki i opalenizna. Wciąż obecny w dzisiejszych czasach koczowniczy styl życia wymaga prawie nieustannego przebywania na świeżym powietrzu i intensywnej aktywności fizycznej. Prosta dieta, złożona z minimalnie przetworzonych produktów, również dobrze wpływa na cerę.
Przenoszenie się z miejsca na miejsce w ciągu roku wymaga minimalistycznego podejścia i w mongolskim gerze faktycznie nic się nie marnuje – zwłaszcza produkty pochodzenia zwierzęcego. Na przykład, z krowich kopyt robi się galaretę podobną do mortadeli, a tłuszcz spod nasady owczego ogona można wykorzystać do nawilżenia skóry. „Ja za nim nie przepadam, ale moja ciocia często go używa i ma piękną cerę!”, mówi Gerel.
Surowy mongolski klimat – upalne lata i mroźne zimy – wymaga szczególnej dbałości o nawilżenie skóry, wystawionej na promienie słoneczne, wiatr czy mróz. Dziś korzysta się także z bardziej typowych, fabrycznych kosmetyków, powstają też lokalne mongolskie firmy produkujące kremy czy peelingi, ale czasem w stepie typowy zwierzęcy tłuszcz okazuje się ostatnią deską ratunku…
I raz jeszcze, nabiał – tym razem w herbacie
„Ale musisz spróbować!”, nalega mama Gerel, równie rumiana i opalona, co jej córka. Mongolska gościnność nie zna granic i kiedy tylko weszliśmy do namiotu, od razu zostałem poczęstowany typową herbatą z mlekiem, zwaną süütej czaj. Można ją zaparzyć w mleku albo dodać mleka już po zaparzeniu – inne dodatki to masło, owczy łój, a przede wszystkim, sól!
Słona herbata to jednak nie jest moja rzecz, wolę taką na słodko – najlepiej z miodem, choćby z moim imiennikiem, miodem manuka – ale co kraj, to obyczaj. Poinstruowany przez Gerel, przyjmuję czarkę w obie ręce i upijam kilka łyków. „Süütej czaj rozgrzewa i świetnie działa… o poranku dzień po imprezie”, mruga do mnie mama Gerel.
Na pożegnanie dostaję w prezencie od Gerel jeszcze jeden mongolski specjał: butelkę kumysu, czyli mlecznego napoju alkoholowego. Faktycznie, bez nabiału w Mongolii ani rusz! Rewanżuję się słoiczkiem miodu manuka – może akurat przyda się czasem do herbaty, dla odmiany?
Zdjęcia:
Mleko sojowe: https://pixabay.com/en/soy-milk-soy-soybean-soy-milk-2263942/
Namiot na stepie: https://pixabay.com/en/yurt-mongolia-steppe-altai-486866/
Herbata: https://foter.com/fff/photo/3500358293/cc92124dd9/